Świątynia Miasta Aniołów

Jest takie miejsce w Los Angeles, w którym nikt cię nie zaczepi, w którym jesteś tylko ty i twoje potrzeby. Jest takie miejsce w Mieście Aniołów, w którym możesz wreszcie skupić się na swoim wnętrzu, w którym możesz zapomnieć o zaganianym świecie.

– Wszystko ok? – pyta się mnie Wanda, moja przewodniczka po Los Angeles. Popatrzyłem na nią krytycznym wzrokiem, właśnie rozpoczęła się druga godzina stania w korku na autostradzie numer 405. Siedem pasów wylanego betonu w jedną stronę, siedem pasów w drugą stronę. Czternaście pasów stoi w gigantycznym korku. – Czy tam są światła, czy był jakiś wypadek? – pytam się. – Nie. Po prostu. Tyle jest tu samochodów. Zresztą jest ok. Niedawno poszerzyli autostradę o te trzy pasy. Wcześniej stało się naprawdę długo. Zresztą ja tam lubię mój prywatny czas w moim samochodzie – słyszę odpowiedź.

W tej części parku mieszczą się prochy Ghandiego.

W tej części parku mieszczą się prochy Ghandiego.

W żadnym z samochodów stojących w korku nie ma dodatkowych pasażerów, tylko kierowcy. Puknąłem się w czoło, przypomniałem sobie. – Słuchaj, a może byśmy tak skorzystali z tego szybszego pasa dla pojazdów z kierowcą i pasażerem w środku, a który jest zawsze pusty. – Niestety, akurat na 405 nie ma takiego – słyszę odpowiedź. A zatem nie zostaje nic innego jak polubić swój „prywatny” czas w samochodzie. Rozglądam się po jego wnętrzu. Pierwszy rzut oka i nasuwa mi się słowo: „bałagan”, ale jest w nim metoda. Po jednej stronie tylnego siedzenia leży kosmetyczka, specjalny samochodowy zestaw jak ze sklepów Mango, po drugiej stronie elektryczna lodówka. W środku jedzenie i picie. – Gdy nie ma czasu na lunch – komentuje Wanda. Gdzieś pod siedzeniem siatka ze śmieciami – Codziennie wymieniana – chwali się przewodniczka. Na wieszakach wisi szykowny wieczorowy kostium. – W razie czego. A w torbach wciśnięty strój kąpielowy i strój sportowy – Bo trzeba się czasem trochę ruszać. Książka, gdzieś pomiędzy tym wszystkim. – Korek to idealny czas na czytanie. Tutaj jestem dla siebie. Bo w pracy zarabiam, w domu zajmuje się domem. Czas w samochodzie jest zarezerwowany tylko dla mnie. Rozumiesz? Jest ok? – pyta się Wanda.

Pomnik

Każda religia ma swój pomnik tutaj.

Nie wiem czy wszyscy mieszkańcy Los Angeles żyją jak moja przewodniczka, ale jak sobie myślę, że wstają o 5 rano, aby na ósmą być w pracy, śniadanie jedzą w samochodzie, a z pracy wracają do domu najwcześniej o 21, rzeczywiście samochód wydaje się najlepszym miejscem na czas prywatny. – Znasz Lake Shrine? – pyta się Wanda. Nie znam. – To nic dziwnego, mało który mieszkaniec Los Angeles słyszał o tym miejscu, co dopiero przyjezdny. Jedziemy.
Lake Shrine leży prawie na samym początku Sunset Boulevard, tuż przy brzegu Oceanu Spokojnego. Gdy tylko Ocean znika zza wzgórzem, pojawia się po prawej stronie wjazd do parku, który jest miejscem medytacji. Wokół sporego jeziora znajdują się trzy budowle nazywane tutaj bramami. Jedna przypomina indyjskie świątynie, druga to pływająca na jeziorze barka, a trzecia jest wiatrakiem. Poza tym dwa wodospady. U źródeł tego mniejszego Krishna, u źródeł drugiego biała figura Jezusa Chrystusa. W broszurce czytam „Nikt Cię tutaj nie zaczepi, nikt nie będzie tutaj głosić i wykładać lub próbować przekształcać twoją wiarę. Brama jest otwarta dla wszystkich. Tutejsze ogrody oferują spokój dla wszystkich gości, wszystkich wyznań – jest to miejsce gdzie można się zrelaksować wśród naturalnego otoczenia, przy kontemplacji tajemnic i cudów życia”. Tutaj szanuje się wszystkie religie. Aby nie być gołosłownym w Lake Shrine jest pięć pomników pięciu największych religii: chrześcijańskiej, islamskiej, judaistycznej, buddyjskiej i hinduskiej.

Lake Shrine wg twórców tego miejsca było ukochanym miejscem Elvisa Presleya, to tutaj odbyły się ceremonie pogrzebowe George Harrisona z „The Beatles”, tutaj też za indyjską bramą znajduje się sarkofag z częścią prochów Mahatmy Gandhiego. Park został stworzony w 1950 roku przez Paramahansa Yogananda, indyjskiego guru, który wybrał Los Angeles do głoszenia swoich nauk. Uważał, że należy bezpośrednio doświadczyć prawdy, w przeciwieństwie do ślepej wiary. – Prawda w religii nie opiera się na wierze, ale o intuicyjne doświadczenie. Intuicja jest duchową mocą poznania Boga. Aby wiedzieć czym religia jest naprawdę, trzeba poznać Boga – mawiał Yogananda. (w oryginale: “The true basis of religion is not belief, but intuitive experience. Intuition is the soul’s power of knowing God. To know what religion is really all about, one must know God”). O Lake Shrine niewielu Amerykanów wie. Oferuje „wewnętrzne spełnienie”, ale też zamknięcie się przed światem zewnętrznym, w całym parku nie wolno używać np. telefonów komórkowych, czyli zwyczajny święty spokój.

Wracając już do domu, czyli stojąc w kolejnym niekończącym się korku, rozglądałem się po twarzach kierowców. Pomyślałem sobie, że Paramahansa Yogananda byłby zadowolony z ruchomej świątyni mieszkańców Los Angeles, w której mają czas dla siebie samych.

100_2835