Dlaczego i właściwie po co wywiewa mnie na Antarktydę? Zanim zacznę czuje się w obowiązku pokrótce wytłumaczyć drobne różnice jakie dzielą Arktykę, Antarktykę i Antarktydę. Dlaczego pingwin nigdy nie spotka niedźwiedzia polarnego czy morsa… no chyba, że w zoo, albo u innych szalonych naśladowców braci Heck?
Koronawirus w Hiszpanii. Ile kosztuje wyjście z psem w Hiszpanii w czasach koronawirusa? Dlaczego sklepy otwarte są tylko rano? I inne historie z codziennego życia Hiszpanów. Opowiadają o swojej codzienności i o tym jak radzą sobie w czasach zarazy: Ola i Ivan. Wywiady w czasach koronawirusa to seria krótkich rozmów z ludźmi, którzy utknęli w swoich domach w różnych miejscach na świecie. Są też tacy, których epidemia zatrzymała na statkach, na obcym terenie, w wynajętych mieszkaniach. Opowiadają z czym muszą się mierzyć i jak wygląda ich codzienność.
Obejrzyjcie wywiad o powrocie do Polski w czasach koronawirusa
Michał musiał przeciwstawić się woli kapitana, aby wraz z załogą wrócić do Polski z Anglii. Opowiada o tym dlaczego przedłużono mu kontrakt, czego się obawiał i jak długo stoi się w kolejce na granicy Polski
Zimowa wersja dla miłośników rowerów i backpackersów.
Na Dzień Wiosny przygotowałem dla Was materiał o tym jak spakować się na podróż zimą? Ostatnio okazało się, że nie jestem w tym specjalistą. Przekonałem się o tym, gdy wyjechałem parę dni temu do Hiszpanii. Miałem spędzić tam pół roku, ale z powodu koronawirusa zawróciłem już w Belgii. Spakowałem się w cztery torby! Mało brakowało a wziąłbym ze sobą i obraz. Znam jednak kilka osób, które są mistrzami pakowania. Wśród nich laurem pierwszeństwa wyróżniam Piotra Bociana Filipkowskiego. I to jego poprosiłem o przygotowanie listy rzeczy do wzięcia w zimową podróż.
Wyzwania w podróży wymagają od wagabundy dużo energii. Najlepiej zatem się wysypiać. Ale czasem się nie da. O swoich doświadczeniach ze snem podczas samotnego rejsu dookoła świata opowiada Natasza Caban. (więcej…)
Po Martynice najlepiej podróżuje się wynajętym samochodem. Trzeba dużo wcześniej zamówić sobie pojazd drogą internetową. Ale jeżeli interesuje nas Was coś bardziej spontanicznego, możecie spróbować autostopu. Za każdym razem gdy jadę na wyspę Kolibrów, wybieram tę drogę poruszania się.
Sama wyspa nie należy do najtańszych, ale jak mądrzejsi ludzie mówią za raj trzeba płacić. Te i inne ciekawostki o Martynice obejrzycie w moim nowym filmie. Zobaczcie jak głośno sapię, wchodząc na drzemiący wulkan, najwyższy szczyt Karaibów, postrach pobliskiego Saint-Pieree – Mount Pelee.
A skoro jest zamarznięty, można po nim jechać. Robią tak kierowcy (skracając sobie niekiedy trasę), a także ostatnio Piotr Bocian Filipkowski i Łukasz Białas. Tylko, że oni wybrali dwa kółka i jadą około tysiąc kilometrów rowerami.
Bocian już testował siebie podczas podobnych wypraw. Tutaj rowerem po wschodniej Polsce. Podobno mu się podobało.
Cóż, może rzeczywiście grubość lodu nie jest najistotniejsza w tym, moim zdaniem, szalonym pomyśle, ale są i inne przeszkody. Choćby temperatura, która nierzadko spada do minus trzydziestu stopni Celsjusza. Rok temu podróżowałem rowerem przez osiem dni, przy minus osiemnastu stopniach i spałem w namiocie. – Wtrąca Bocian. I dodaje uspokajająco. Nie ma złej pogody, są tylko źle ubrani ludzie.
Lecą do Moskwy, potem do Irkucka. A stamtąd do Listwianki. Będą jechać z wiatrem na północ do Siewierobajkalska. Swoją rowerową przygodę skończą na zachodnim brzegu północno-wschodniego krańca jeziora. I stamtąd już pociągiem do Irkucka ponad osiemset kilometrów.
Aby było ciepło
Liczą, że dziennie będą pokonywać około pięćdziesięciu kilometrów. Z pewnością będą etapy, w których nie obejdzie się bez pchania rowerów. Bo na Bajkale tworzą się tzw. torosy (spiętrzenia lodu powstałe w wyniku pracy lodowej pokrywy). Do tego dodajmy hulający wiatr po ogromnym, niczym nie osłoniętym obszarze. I śnieg. Dużo śniegu.
Biorą ze sobą kuchenkę wielopaliwową. Benzyna jest wygodniejsza od gazu. Można ją kupić wszędzie i trzymać nawet w butelce plastikowej. Na mrozie potrzeba więcej energii, aby ogrzać tę samą ilość cieczy. Normalnie wystarcza mi litr benzyny na półtora tygodnia. – Tłumaczy Bocian. Na Bajkale będziemy potrzebowali ponad pięć litrów. Potrzebna jest też aluminiowa osłona przeciwwiatrowa, składana w harmonijkę. Ważna jest podstawka, aby odizolować palnik od ziemi.
Planują poranki z owsianką, albo jaglanką. Po drodze są wioski, więc warto spróbować omula, endemicznej ryby występującej w Bajkale. W ciągu dnia będą bazowali na przekąskach. A główny posiłek z żywności liofilizowanej jadać będą wieczorami. Wtedy też zaleją płatki owsiane na śniadanie, które trzymać będą w nocy w termosach. A rano wodę zagotują jedynie na herbatę.
Dwa kółka na Bajkał
Kuchenka na benzynę. Do tego aluminiowa osłona. W zimę potrzeba 2-3 litrów benzyny na półtora tygodnia użytkowania.
Przygotowanie roweru na taką wyprawę wymaga doświadczenia i wiedzy. Wybrali rowery typu semifatbike na blisko trzy calowych oponach. Rowery oczywiście bez zbędnego, na płaskiej powierzchni jeziora, amortyzatora. By jak najmniej części mogło się zepsuć podczas drogi. Szerokie opony, stalowa rama, aby w razie potrzeby można ją było spawać w każdej wsi. Gdyby nie mieli opon z kolcami, mogą liczyć na rowerową wywrotkę. Problemem jest, waga takich opon. Można obejść się bez kolców, regulując ciśnienie w oponach. – Mówi Bocian. Rower jest wtedy stabilniejszy, chociaż ma większe opory i mimo wszystko wciąż istnieje spore ryzyko wywrotki.
Spanie na brudasa
Podczas takiej wyprawy higiena schodzi na drugi plan. Ma ją zapewnić dezodorant w sztyfcie i nawilżane husteczki. Oby tylko nie zamarzł. Zwykle na noc przebieram się w czysty komplet odzieży termoaktywnej, jednak nie wiem czy w tych warunkach, starczy mi samozaparcia, żeby przebierać się na takim mrozie. Spać będę w odzieży termoaktywnej, którą nosiłem w ciągu dnia. – Tłumaczy mi Bocian. Podczas wcześniejszych podróży rowerem zimą przebierałem się, ale w tak mroźnych warunkach to dość uciążliwe. Wręcz tortura.
Samo przygotowanie spania to prawdziwa sztuka. No bo weźmy już choćby rozbicie namiotu na jeziorze. Wybrali samonośny, ale biorą do niego komplet sześciu śrub lodowych. Będzie dzięki temu stabilniejszy.
A potem zostało już tylko przygotowanie sobie posłania. O taka poduszka… Codziennie świeża, z reszty dziennych ubrań upchniętych do pokrowca na śpiwór. Sam śpiwór jest wypchany puchem polskiej gęsiny. Wytrzymuje do -32 stopni Celsjusza i zapewnia komfort. Waży 1700 gramów. Ale to nie wszystko. Do śpiwora wkładka, dzięki której sam śpiwór się nie ubrudzi i nie zapoci. Do tego dorzucić należy płachtę biwakową. Służy do zabezpieczenia śpiwora przed kondensacją pary wodnej. Zawilgotniały puch nie izoluje dobrze. Najpierw wchodzę do wkładki, potem do śpiwora, który uprzednio umieściłem w płachcie. – podsumowuje Bocian. Ważną sprawą jest mata. Osobiście używam mataraca z primaloftem (tzw. sztuczny puch). Czterosezonowy. Można mieć najlepszy śpiwór, ale kiepską matę i będzie człowiek marzł.
Czego obu panom nie życzymy. Powodzenia w wyprawie.
Bocian ze swoją mamą. Przygotowują zapasy na wyprawę.
Rowerowa wycieczka po Bajkale
Kto cię zainspirował do takiej wyprawy?
Piotr Bocian Filipkowski: Taką trasą przejechał Jakub Rybicki z kolegą. Swoją wyprawę zrelacjonował w książce Po Bajkale. Czyta się szybko i lekko. Poza tym była rowerowa sztafeta na skautowe jamboree, zorganizowana przez związek harcerstwa polskiego, której jednym z etapów był właśnie zamarznięty Bajkał. Czytałem także książkę W Syberyjskich lasach, Sylvaina Essona. O kilkumiesięcznym odpoczynku autora od cywilizacji i pobyciu samym z sobą nad syberyjskim morzem.
Nie boisz się?
To nie taki znowu koniec świata. Są tam co prawda miejsca, w których nie ma zasięgu i cywilizacji, ale są też nad brzegiem jeziora wsie, stacje meteorologiczne, dacze czy zimowia. A tam ludzie są pomocni.
Nie ludzie mnie martwią, a przyroda?
Na pewno nie obejdzie się bez pchania rowerów. Huraganowe wiatry to nie mit a fakt i duża uciążliwość. Do niedawna pracowałem w Chorwacji i doświadczyłem silnych wiatrów, zwanych lokalnie Borą. Podczas nich odczuwalna temperatura spada do minus piętnastu stopni, przy minus pięciu na termometrze. Co dopiero będzie tam, na wschód.
Prawdziwa Syberia.
Najważniejsze by pamiętać o tym, aby nie odwodnić się. W zimnym środowisku człowiek poci się mniej, więc nie odczuwa pragnienia tak szybko, a jak już odczuje, zwykle jest już w jakimś stopniu odwodniony.
Przy wyborze i ilości ubioru w taką podróż należy znaleźć balans między wagą, a objętością i faktyczną potrzebą rzeczy do zabrania. Nie sztuka coś wziąć, jednak przestrzeń na rowerze nie jest z gumy.
Każdy bierze po cztery sakwy. W sumie będzie to dziewięćdziesiąt litrów na głowę. Takie rzeczy jak pasta do zębów, woda, elektronika trzeba trzymać pod kurtką przy ciele bo zamarzają.
Gdzie można będzie poczytać o waszej wyprawie? Macie w planach blog, instagram?
Nie. Na co dzień nie jesteśmy w takich miejscach, więc po co? Nie potrzebujemy wrzucać zdjęć. Nie leży to w naszej naturze. Według mnie cykanie fotek i podróż zaplanowana co do minuty, odbiera wolność, gdy z tyłu głowy kołacze myśl, że trzeba zrobić kolejne zdjęcie. Dużo wtedy umyka. Dlatego też nie szukaliśmy sponsorów. Mając bat w postaci zobowiązań, nie cieszylibyśmy się tak z tej wycieczki.
Wycieczki?
No tak, bo jaka to tam wyprawa.
Jeżeli jednak zrobicie zdjęcia z tej waszej wycieczki to przyślijcie do nas. Opublikujemy na Parabuchu.
Jako rodzynek w towarzystwie prowadzę i wprowadzam kilka zasad. Gdy nie narzekamy – nie żyjemy. Gdy narzekamy za bardzo – idziemy na spacer. Najlepiej z Zochą. I najważniejsze. Zatrzymujemy się co trzy godziny. By rozprostować nogi. By poruszać się. By droga, nie była tylko drogą.
Stary chłop niesie wiekową babę w wiklinowym koszu. Jest spocony. Zmęczony. Ale zdeterminowany. Staje w kolejce. Kobiecina trzęsie się. Biadoli. Na pewno narzeka. Nie przyszła na własnych nogach. Została zmuszona.
Złapać zimorodka
Czteroosobowy namiot, my, a przede wszystkim Zocha, swój noclegowy chrzest przechodzimy pod czeską Ostrawą. Karolina wypatrzyła jezioro i las. Dojazd polną drogą. Ciemna noc. Gwiazdy migoczą. Zwierzęta wyją, huczą, szeleszczą. Wjeżdżamy. Reflektory rozpraszają mrok. Coś tam jest? – Ktoś tam jest? – Precyzuje z tylnego siedzenia Monika. Boi się Zocha. Wyłania się dziewczyna. Mieszka w drewnianym domku. Bez prądu i bieżącej wody.
Okazuje się, że jesteśmy w bardzo szczególnym parku. Takim co rozciąga się wokół gigantycznych stawów rybnych. Nadbrzeże zakrzaczone. Pokrzywy po pas. Mnóstwo trzcin. Kąpać się pod rozgwieżdżonym niebem nie ma możliwości. Ale są ptaki, dzikie zwierzęta. Odgłosy nocy. I jest cywilizacja. W postaci najszlachetniejszej… Morawskiego białego wina. Dobre towarzystwo. I pierwszy w tej podróży pijacki sen. A potem niezwykły poranek, podczas którego razem z Zochą odkrywamy tajemnice ornitologów, do których trafiliśmy.
Zimorodek w siatce rozłożonej przez czeskich ornitologów
Żeby złapać zimorodka, trzciniaka, czy budzika (tak Czesi nazywali maleńkiego ptaszka, który śpiewa jak nakręcony zegarek) należy rozłożyć długą na sto i szeroką na trzy metry delikatną siatkę. Ciągnęła się wzdłuż trzcinowiska i to w nią wpadają ptaki. Potem trafiają na stół naukowców. Tam je mierzą. Liczą pióra. A w końcu nakładają obrączki. Do tej starej, zapuszczonej chatki pod Ostrawą na te stawy przyjeżdżają różnego rodzaju ptasi pasjonaci. Pomagają. Wspierają. Gotują. I obserwują. Na przykład liczną rodzinę bociana czarnego. Osiem ptaków poluje na przeciwległym brzegu jeziora od świtu do południa.
Sama by nie przyszła. Ale to nie koniec jej walki. Zna słabości męża. Jest chytra. Wie jak go podejść. Co i kiedy powiedzieć. Gdzie wbić szpilkę w jego dumę. Jak zagrać na męskim ego. Co zrobić? Aby zawrócił. Mężczyzna jest niewzruszony. Nie wybucha. Nie unosi rózgi. Jest zdeterminowany. Kobieta mdleje. Wie co ją czeka.
Święte miejsce w laickim kraju
Młoda kobieta żeni się z wdowcem. Babka rodzi mu syna. Ale jest też drugi syn, z pierwszego małżeństwa mężczyzny. Co robi macocha? Prowadzi pierworodnego na skraj przepaści. Zrzuca go. Chłopakowi jednak udaje się złapać gałęzi. Wraca do domu. Czyn kobiety wychodzi na jaw. Wieśniacy po swojemu wymierzają sprawiedliwość. Spychają w tą samą przepaść. Od tej pory nosi imię Macochy. Na jej dnie jest wyjście z jednej z najpiękniejszych jaskiń w Czechach – Punkva. (rezerwacji odwiedzin jaskini można dokonać za pomocą adresu – info@caves.cz)
Gdy stanąłem na dnie wąwozu i popatrzyłem w górę, miałem to samo wrażenie, które dotyka mnie, gdy idę do starego kościoła. Czuje, że jestem w miejscu świętym, otoczony murami przesiąkniętymi prośbami, modlitwą, kadzidłem. W przepaści Macochy mówi się szeptem. Aby nie obrazić swym przybyciem uczuć natury, która milionami lat wyżłobiła takie cudo.
Boski pępek
Za najpiękniejsze jezioro w Słowenii uchodzi Bled. Zapiera dech w piersiach. Klasztor na tamtejszej wyspie niemal wynurza się z iskrzącej wody. A ta jest czysta niczym potok górski. Środek sierpnia, upał, a nam coś dolega. Czy to konfrontacja rzeczywistości z oczekiwaniami, czy może ludzka masa, która trochę nas wystraszyła? Nie zastanawiamy się. Szybko ruszamy dalej. No a dalej jest pępek.
Wyobraźcie sobie boską istotę. Leży sobie plackiem na Ziemi. Gdzieś ma stopy, gdzieś po drugiej stronie głowę. A pośrodku swojego nażartego brzucha musi mieć pępek. Jak na boską postać przystało nie znajdziecie w nim paproszka. Ten czyściutki boski pępek, można by zalać wodą, a wtedy wyglądałby jak jezioro Bohinjsko pół godziny od bratniego Bled. Wodę tego koloru i przejrzystość spotkałem tylko przy niektórych plażach morza Karaibskiego. Coś podobnego widziałem skacząc ze skał przy Jamajce, ale i tak takiego błękitu nie spotkałem.
Zocha na tle świtu jeziora Bohinj
Zostaliśmy tam na noc. Niebo nad nami zaklęte w lustrze tego jeziora. Gwiazdy spadały. Rano spowiła nas mgła. Kąpiel na golasa.
Kobieta się boi. Chłop jednak uparty. Wystał w kolejce. Wkłada babę w machinę. I jeszcze płaci. Ale czym? Skoro jest na tyle biedny, że przyniósł kobietę na własnych plecach. Jak muł jakiś. Na pewno chodzi o duszę. Właścicielem machiny musi być diabeł. Tylko co jest warte zaprzedania duszy diabłu? Co w jego starej, obolałej i narzekającej babie jest dla chłopa wartością największą?
Bar na rogu
Nie ma brzydkich miejsc w Słowenii. Bo przecież mogę opowiedzieć Wam o zadbanych miasteczkach i wsiach. O czystych rzekach. O pięknej stolicy, z lekko przesadzoną ilością sierpniowych turystów. O hostelu w Lublanie, który zaprojektowano w starym więzieniu. W końcu o betonowej plaży w Piranie, mieście, do którego nie mogą wjeżdżać samochody. Ale ja bym chciał opowiedzieć o Korner Barze (adres: Via Simon Gregorčič 30, 6330 Piran – Pirano). Bo w Piranie jest mnóstwo restauracji. Większość tych najpiękniejszych jest z widokiem na lazurowe morze. Korner Bar jest jednak na skrzyżowaniu wąskich uliczek w drugim szeregu budynków. Wewnątrz ma jeden stolik, przy którym nikt nie chce siedzieć. Na zewnątrz cztery – sześcioosobowe ławy i dwa dwuosobowe stoliki. W tym barze nie można zamówić sobie czegokolwiek. Kelnerka podejdzie i wyjaśni, że dzisiaj jest to i to. No i jeżeli się chce, to się zje. Jak nie? Można sobie pójść, nikt tu się nie śpieszy i nie nalega. Zamówienie dania też nie jest gwarancją, że dostaniemy posiłek w ciągu najbliższych minut. Może być tak, że szef kuchni wyjdzie sobie na trochę ze swojej jaskini. Bo na przykład musi odpocząć, albo coś na mieście załatwić. Wtedy radzę cierpliwie poczekać i zamówić drugą butelkę słoweńskiego wina. W końcu przyjdzie, a to co nam poda na stół, będzie prima sort. Jedne z najlepszych owoców morza jakie jadłem za niewielkie pieniądze.
Winnica Czarnego
Tam gdzie Słowenia graniczy z Czechami, Węgrami i Chorwacją są winnice. Podjechaliśmy do pierwszej, którą znaleźliśmy na specjalnej mapie przy drodze.
Słowenia słynie z wina. Rośnie tam najstarszy szczep, który wciąż owocuje.
Trafiliśmy do pana Czarnego. Dziewczyny poprawiły swoją urodę. Czasem perliście się zaśmiały na jego żart. Miał w sobie coś nieokreślonego, niespokojnego co mogło się podobać. Tego typu energię, która zaraża.
Usadowił przy stole. Przyniósł okrągły chleb, smalec, kiełbaski, wędliny. Wszystko robione przez niego lub sąsiadów. No i jego wino. Nakupowaliśmy się do granic miejsca w samochodzie. Dostaliśmy także kilka butelek w prezencie, a na koniec sfotografowaliśmy się z nim, w towarzystwie butelki miejscowego wina musującego, które to trzy lata leżakuje na dnie oceanu. Koniecznie odwiedźcie Czarnego.
Chłop sprzedał duszę za młodość swojej kobiety. Ta maszyny odmładza baby. Nadawała im gibkości i sprężystości. Kto wie? Może wraz z utratą starości, tracą cechy, które z wiekiem często narastają w człowieku, złośliwość, niezrozumienie. Może z młodością przychodzi też naiwność, ta wspaniała, która jeszcze pozwala patrzeć na świat oczami zdziwienia.
Słoweński miód
W drodze do Lublany zatrzymaliśmy się przed czyimś domostwem. Chciałem zobaczyć ule, które tworzyły jednolity blok, przykryty spadzistym dachem.
Wyszedł właściciel. Opowiedział o pszczołach, o swoim życiu, o zdobnych drzwiach swojego domu, o Indiach i o powodzi, która miała miejsce dziesięć lat wstecz. Dostałem w prezencie miód od jego pszczół. Ale tam nie było kwiatów. Stworzyły go z iglastych drzew, które gęsto porastały okoliczne wzgórza. Wsadziłem palec do słoika. Spróbowałem. Był ciepły. Miał smak lasu. A ja zdałem sobie sprawę, że ambrozja, pokarm bogów, zaklęta jest w ten oto słoik. Zakochałem się.
Tradycyjny obraz na słoweńskim ulu
Czy nie jest piękny ten gest? Mężczyzna oddaje swoją duszę dla młodości swej kochanej kobiety. Tylko co stanie się potem? Wdzięczność niewiasty. Chciał oszukać życie. Wydaje się mi, że oszukał, ale siebie.
Królika zabija się tak, aby nie czuł strachu. Gdyby ktoś podniósł mnie za nogi, pewnie bym się zestresował, ale według rodowitej Maltanki, takie rzeczy nie dzieją się z królikami. Podnosi się je za tylne łapy i mocno uderza w łebek od tyłu. (więcej…)
Triest warto zobaczyć od strony wody bo wygląda jak bogata przystań, dla wszelkiej maści awanturników, na których, zaraz po opuszczeniu murów czeka przygoda. Gdy się wejdzie w czyste i dość szerokie uliczki, przypomina mi miasta niemieckie. Może dlatego, że niedaleko jest do granic Austrii i wpływ jest wyraźny. Czytałem, że konkurował z Wenecją i aby nie podporządkować się bogatej Republice, oddał się pod opiekę habsburskiego księcia Leopolda III w XIV wieku.
Triest warto zobaczyć
Lubię spotykane na mojej drodze rozwiązania urbanistyczne, polegające na otwarciu dużych placów na morze. Tak jest w Lizbonie, ale i w Trieście. We włoskim mieście Brindisi są za to szerokie schody ku wodzie. Piazza Unita d’Italia w Trieście jest największym placem w Europie otwartym na morze. W 2016 roku tutaj odbył się koncert Iron Maiden, na który przyszło 15 tysięcy fanów. W jednej czwartej placu znajduje się prześliczna fontanna, a jak ja byłem to jeszcze zlot starych samochodów.
Niedaleko placu jest Bar Stella, w którym napić się można rzemieślniczego piwa Cimbra. To kolejny dowód na wpływ Austrii na Triest. Takich rzemieślniczych browarów mają tu na każdym rogu. Stella jest ciasna, trochę duszna i zaniedbana – wspaniała. Na ścianach zdjęcia z największych wydarzeń w Trieście np. potopów. I co tydzień koncert, często jazzowy i bluesowy.
Muzeum Orientu
Na przeciwko Stelli jest Civico Museo d’Arte Orientale. Triest jest wolnym miastem. Teraz oznacza to, że handel morski objęty jest tu niższymi podatkami. Kiedyś z Triestu wypływały statki do Azji. Wracały wyładowane wszelkimi dobrami, które wędrowały przez Austrię do Europy Środkowej i Wschodniej. Triest bogacił się na tym. A ściany i półki miejscowego establishmentu obrastały w przywiezioną orientalną sztukę.
Zebrała się z tego spora kolekcja, która trafiiła do muzeum a jej perłą w koronie jest drzeworyt Hokusajego.
Malarz Hokusai
Hokusai jest twórcą japońskich drzeworytów w stylu ukiyo-e. Jego prace wpłynęły na impresjonistów, zwłaszcza Cloude Moneta. Sceny rodzajowe, natura, a nawet manga. W Trieście znajduje się obraz Wielka fala w Kanagawiez cyklu 36 widoków na górę Fuji.
Starzec opętany malarstwem
Hokusai o sobie
Załamująca się, przytłaczająca fala jest namalowana na tle ogromnej góry Fiji, która tutaj jest maleńka.
Patrzę na ten obraz i pytam sam siebie, co tu jest naprawdę ogromem? Wspaniała góra, czy może jednak ta fala, która ma siłę roznieść statek w strzępy. Płynę przez Morze Śródziemne. W nocy pogoda sztormowa, 7 w skali Beauforta. Fala rozbija szyby restauracji naszego statku, w drzazgi łamie meble stojące na burcie: leżaki, stoliki, ławy. Roznosi też prawy reling. Jestem zmęczony, poganiają mniej oficer i bosman. A ja nie mogę odwrócić się od wznoszącej się za burtą fali. Piętrzy się i już mnie przewyższa. Załamie się nade mną, czy uniesie statek i poniesie na Zachód?
Gdyby niebiosa podarowały mi jeszcze dziesięć lat (…)Gdyby podarowały mi chociaż pięć dodatkowych lat życia, zostałbym prawdziwym artystą
Hokusai, dożył osiemdziesięciu ośmiu lat. Tworzył nieustannie.