Stefkowe sceny – Wenecja

P1530508Zwiedzanie WenecjiP1530508Dopiero gdy wpłynąłem do głównego kanału mgły ustąpiły, jak kurtyna w teatrze ukazały niezwykłą scenografię. W zasadzie to mi wszystko jedno gdzie byśmy zacumowali, czy przy parku nad samą wodą, czy też obok przepięknego włoskiego żaglowca – Amerigo Vespucci, czy może przy samym placu Świętego Marka. Spokojnie przepłynęliśmy przy wszystkich tych kamieniczkach, skrywających hotele, restauracje, biura projektowe, obiekty turystyczne, wejścia do kanałów, mostki i ten Westchnień także. Przepłynęliśmy obok i kto tylko mógł był na burcie, wpatrzony w widok sunącego miasta na wodzie. Zacumowaliśmy zupełnie z boku, w zasadzie w miejscu, w którym Wenecja już się kończy. Niedaleko wielkich wycieczkowców, tuż obok jachtu jakieś przebogatej pani, która będąc kelnerką, podała drinka milionerowi, zakochał się w niej i odmienił jej życie. Zacumowaliśmy na przeciwko liceum o profilu projektowym, w dzielnicy Dorsoduro pełnej sklepów papierniczych, szkół plastycznych i artystów.

I tyle byłoby z Wenecji, gdyby nie bosmańska litość.

Godzina w mieście – Zwiedzanie Wenecji

Co byście zrobili gdybyście mieli dokładnie godzinę w tak pięknym miejscu? Znam takich co poszliby do najbliższej kawiarni i usiedli w Słońcu. Większość poszła do najbliższej pizzerii, by kupić placek, przynieść na statek i zjeść na burcie. Ja tam, jak tylko bosman pozwolił zejść ze statku… Łaziłem. I pewnie wybrałem najgorszą opcję, ale na szczęście trafiłem do Small Caps. Jest to maleńki punkcik w lekko zapuszczonej kamienicy przy niezbyt ruchliwym kanale. Siedzi tam dwóch panów i obszczekujący klientów pies. A na ścianach wiszą plakaty. Projektują je na miejscu. Są z festiwalów filmowych, teatralnych, wydarzeń kulturalnych, akcji społecznych.

Plakaty z Wenecji
Kiedyś rozmawiałem z Jakubem Erolem, który tworzył, gdy dużo się mówiło o polskiej szkole plakatu filmowego. I powiedział mi, że był czas, iż plakat był dziełem sztuki, a ulice miast największymi galeriami. Ludzie zrywali je i trzymali w domu jak obrazy największych mistrzów. No i w takim miejscu byłem… W Wenecji.

Carlo Scarpa

Godzina na zwiedzanie Wenecji nie pozwoliła cieszyć się mi architekturą kamienic i pałaców miasta. Ale na szczęście mogłem sobie poczytać. Wpływ stylów architektonicznych na Wenecję jest widoczny gołym okiem. Zachowały się budowle bizantyjskie, gotyckie, wszystkie te Rokoko i Baroki. Mamy na statku dwutomowy album Wenecja Sztuka i Architektura. Każdy z tomów ma rozmiary Potopu Sienkiewicza. I tam czytam że złote czasy dla Wenecji przypadają na szesnasty wiek. Wtedy to do miasta z Rzymu przybył architekt Jacopo Sansavino, który propagował nowy rzymski image. Przebudowywał budynki na placu świętego Marka, dodawał kolumny pałacom, nie szczędził łuków, rzeźb.
O Carlo Scarpie w książce nie piszą, ale powiedziano mi, że muszę zobaczyć jego dwie prace Negozio Olivetti i Querini Stampalia. Ten pierwszy miał być czymś w rodzaju nowoczesnej wystawy na placu Świętego Marka. Uwagę przykuwają schody zawieszone w powietrzu. Ten drugi to fundacja, która w całości została zaprojektowana przez Scarpę. Trzeba obejrzeć ogród, który zachwyca detalami. Ja to widzę wszystko na zdjęciach, ale przecież to pewne, do Wenecji jeszcze wrócę i zobaczę gołym okiem.

Plac kopany

Plac świętej Margerity - plac kopany

Plac świętej Margerity – plac kopany

Gdy kiedyś byłem w Wenecji – niezbyt mi się podobało. Bo śmierdziało, bo przeludnione, bo mnóstwo turystów i bardzo drogo. Dopiero gdy wypiłem karafkę wina, obraz miasta odmienił się. I chyba został już taki, jak po tym winie, gdy zgubiłem się w uliczkach i usłyszałem flisaka śpiewającego O Sole Mio. Tym razem zachwycił mnie plac. O mostki w Wenecji nie trudno, ale place to prawdziwa niezwykłość. I nie był to mały placyk przed kościołem. Plac nosi imię świętej Margherity. Jest duży i pełen chłopców kopiących piłkę, dziewczynek skaczących przez skakankę i staruszków siedzących na ławkach z boczku – obserwując to co dzieje się dookoła. I ludzi w kawiarniach, i drzewo, i sklepy. I Wenecja nie wydała się mi Disney Landem na wodzie, a miastem, w którym dzieje się także codzienność.

Plac świętej Margherity - Wenecja

 

Ciekawy adres:

Mistero Buffo – Laboratorium Masek Karnawałowych – Niewielki sklepik, w którym tworzy się papierowe maski. Najpierw formuje się  gliny wzór, potem modeluje na nim maskę z papieru, w końcu ją się maluje i ozdabia. Warto zobaczyć na własne oczy jak to robią.

Maski w Wenecji

 

Stefkowe sceny

Gdyby podróż po świecie była rozliczana z miejsc, na których postawiło się stopę, z pewnością tę zaliczałbym do najbardziej udanych. Ale przecież dosłowna stopa nie wystarczy. Więcej niż jedno zdanie napisałbym o kilku z wymienionych wysp i miast. A i tak ograniczyłbym się do frappe w Grecji. Targu z pamiątkami w Albanii. Dwugodzinnego spaceru po Czarnogórze. Czy męskiego chóru śpiewającego na głównym placu w chorwackim Trogirze. (więcej…)

Korea, Trump i jacuzzi

2030, 25 kwietnia 2017, Seul, Korea Południowa

Wojna w Korei wisi na włosku – od kilku tygodni jestem bombardowany informacjami na temat rychłego konfliktu – pisze mój brat Aleksander z Seulu. – Dziś, czyli w 85-lecie założenia Korei Północnej, oczekuje wieczornej salwy z rakiet atomowych.

Wyczerpany padłem na łóżko, po całodniowym zwiedzaniu dziesięciomilionowego miasta. Chcę odespać, ale czuję szarpnięcie ramienia, jakby ktoś walczył z moim bezwładnym i zatopionym głęboko we śnie ciałem. Ktoś mnie budzi, choć ja nie chcę. Leżę rozciągnięty w podwójnym łóżku, dźwiękoszczelny pokój pozwala mi na chwile wyciszenia od handlowej części miasta, w której znajduje się mój hotel. Wygodne łóżko gwarancją głębokiego i relaksującego snu – można by wyczytać w ulotce reklamującej mój materac. Naprawdę nie chce by ktoś mnie zbudził.

Kolejne, tym razem mocniejsze szarpnięcia. Krzyk, a w nim zatopione moje imię. Zrywam się na nogi, czuje że łóżko, podłoga, pokój… Falują. Przerażona współtowarzyszka ze wzrokiem wbitym w swojego obrońce czeka na reakcję, odpowiedź. Co właściwie się dzieje? Pokój drży. Setki myśli. Czyżby wojna? A może trzęsienie Ziemi? W telewizji wspominali, że rok wcześniej po podziemnej próbie atomowej w Korei Północnej, mocno na południu Półwyspu wskaźniki wskazały ponad 5 stopni w skali Richtera. Wybiegam na taras. Szybki rzut okiem na miasto. Oczekuje widoku wojny atomowej. Ciężarówek wypełnionych żołnierzami, wymiany ognia między sąsiednimi, zwaśnionymi, bratnimi krajami. Morza ognia, milionów pocisków i ewakuacji mieszkańców i krzyku przerażonych ludzi. Robię zdjęcie.

Seul

Seul – widok z mojego okna hotelowego w 85 rocznicę istnienia Korei Północnej

Selfie z czasu wojny w Korei

Wypatruje. Nic nie widzę. Panikę tłumu zasłaniają mi wieżowce. Słyszę, dobiegający z ulicy huk ciężkich maszyn bojowych, nawoływanie mężczyzn, niezrozumiale dla mnie krzyki i wrzaski. Myślę, że nie mamy zbyt wiele czasu. Seul od Korei Północnej dzieli zaledwie godzina. Tam na granicy stoi dziesięciomilionowa armia, która wtoczy się między budynki. Zaraz nie będziemy mieli jak i gdzie uciec. Należy działać. Nagle, jakby ręką uciął, cisza. Na tarasie przestało bujać. Dziwne uczucie otępienia, zmieszania, może jednak sen. Mam przebłysk geniuszu – muszę zejść na dół i dowiedzieć się od pracowników co się dzieje. Już w drzwiach ostatnie spojrzenie na telewizję. Zabawne, że w swoim podstawowym odruchu potwierdzam istnienie wojny w telewizyjnym breaking news lub internecie. Szukam informacji w publicznym kanale KBS. Nic nie rozumiem. No dobra to jeszcze Facebooku… Co za głupota by korzystać z niego, aby sprawdzać czy Seul już się pali. Szukam, nie pytajcie dlaczego, pod hasłem Korea. Ostatni wpis dwie godziny temu, czyli selfie dwóch Koreanek w metrze.

Palec Trumpa

Kolejny bezsens, wojna nuklearna, a ja zjeżdżam powoli windą z muzyczką w tle. Moje wszystkie instynkty sprowadzają mnie do recepcji hotelu z idiotycznym pytaniem na ustach, dlaczego moje łóżko drży? Milutka, koreańska recepcjonistka, nie znająca ni w ząb angielskiego, zdolna jest jedynie do powtórzenia słowo w słowo mojego pytania. Mało kto zna język angielski w Seulu. Ukłoniłem się grzecznie. Na ulicę jednak wybiegłem. Zataczający się faceci w garniturach… Od alkoholu nie od gazu musztardowego. Co się u licha dzieje?

Ulica Seulu po godzinach pracy

Ulica Seulu po godzinach pracy

Pierwszy, wojenny wywiad informacyjny się nie udał. Wracam do pokoju, na wejściu mówię głośnie Cicho! Dziewczyna zamarła. Oczy śledzą każdy mój ruch. Napięcie. Jakbym coś wiedział, choć nic nie wiem. BBC jak na zawołanie rozpoczęło nadawanie programu o amerykańskich łodziach podwodnych, które przypłynęły do Seulu, o sile rakiet atomowych oraz o Donaldzie Trumpie, który zza mórz i oceanów grozi palcem na te tajemnicze państwo na północny. Mogę tam jutro pojechać, odwiedzić strefę DMZ (zdemilitaryzowaną), za jedyne 50 tysięcy Wonów (170 złotych – red.). Nic trudnego.

DMZ2
Ziemia znów się zatrzęsła. Wyskakuje na taras. To sąsiad. Włączył u siebie jacuzzi. Jego mechanizm porusza taras, ten pokój, przez co drży też łóżko. Szybki krok do tyłu. Dzień wcześniej a jakże… też się kąpałem w bąbelkach. Został mi po tym katar. Uspokojony, że jednak nie wojna, kładę się do ciepłego łóżka. Sąsiad ma rację, jak zginąć w wojnie atomowej to z przytupem: z kieliszkiem szampana w jacuzzi, w objęciu ukochanej, z pięknym widokiem na las wieżowców. Usypiam przy drżeniu łóżka, krzyku pijanych pracowników okolicznych biur i zgiełku ulicznego ruchu, który mimo dziesięciu linii metra wciąż stoi w niewyobrażalnych korkach.

Jacuzzi na hotelowym tarasie w Seulu

Jacuzzi na hotelowym tarasie w Seulu

Romuald Koperski: gdy się czegoś boisz, zrób to

Kolejny wyczyn na pana koncie…

Romuald Koperski: Małpę można posadzić i przepłynie trasę, którą pokonałem. Dać jej tylko maszynę do wydawania dziennych porcji bananów, a będzie krążyć pomiędzy niżami i wyżami, by w końcu dopłynąć do Karaibów. To nie jest znowu taki wyczyn.

Romuald Koperski w 77 dni samotnie przepłynął Atlantyk.

Romuald Koperski w 77 dni samotnie przepłynął Atlantyk.

Przewiosłować Atlantyk to nie wyczyn… Fałszywa skromność.

Daj spokój, umówmy się, nikt nigdy nie przewiosłował Atlantyku. Wszyscy pływali w pasatach, albo prądach morskich, a gdy tylko pojawił się sztorm, który zagrażał bezpieczeństwu, wyprawę odwoływano. Tak było w moim przypadku, gdy cztery lata temu próbowałem przepłynąć Pacyfik na tej samej łodzi wiosłowej i z powodu orkanu nie dałem rady.

Pan przecież nigdy nie pływał…

Znalazłem się w nowym środowisku. Meteorologie i nawigację znam z lotnictwa. Tutaj znalazłem się sam w obliczu potęgi oceanu. Prawdziwa samotność, z którą należy się zmierzyć. Można liczyć tylko na siebie, a nie na tej fałszywej świadomości, że ktoś twoją robotę zrobi za ciebie. W dodatku wszędobylska słona woda, przez którą miałem odleżyny, czyraki, strupy, rany się nie goiły i ropiały. Miałem tylko dwa i pół litra słodkiej wody dziennie.

Pianista ma długość 1,8 metra, a szerokości jest 0,5 metrowej.

Pianista ma długość 1,8 metra, a szerokości jest 0,5 metrowej.

Na picie, jedzenie i mycie?

Nie marnowałem wody na mycie się. Jedynie w czasie deszczu szybko się mydliłem i gdy miałem szczęście, a deszcz był wystarczająco długi, spłukiwałem się. Często zostawałem z pianą na głowie.

Czyli walka z samym sobą?

Jest się mokrym, nie widać Słońca. Jest szaro-buro, niekończąca się szarość, ogromna przestrzeń. Organizm w pewnym momencie nakazuje zwiewać… Ale dokąd? Nie ma ucieczki. Dwa razy miałem stan agorafobii, czy też klaustrofobii.

Co wtedy pan robił?

Musiałem natychmiast się czymś zająć, choćby kawę przygotować. Plus odpowiednie nastawienie, które trzeba mieć w sobie.

Czyli?

Pozytywne myślenie w podróży i w życiu codziennym. Trzeba umieć sobie powiedzieć, że na przykład padający deszcz jest dobry, bo się przecież nie kurzy. Bardzo ważne jest nastawienie, że jest fajnie, wręcz kapitalnie.

Niepoprawny optymista z pana.

Mam prawo być szczęśliwym, a ilu w naszym kraju jest nieszczęśników… Większość z nas ma garnek i co do niego włożyć. Mamy telefony, ciepłą wodę w kranie, toaletę, leżankę i stół. Brak tego ostatniego na tych paru metrach kwadratowych Pianisty był bardzo odczuwalny. Mamy tyle a jednak jesteśmy smutasami. A wiesz jak było na Tobago?

Coś tam wiem, byłem na Karaibach.

Ludzie żyją na luzie, a my w kraju ponuraków. Wielcy ciemnoskórzy, prawie, że z kością w nosie, tacy na których widok przeszedłbyś na drugą stronę ulicy, a oni uśmiechnięci. Zapraszają. Są ciekawi. Rozmawiają. Od ósmej rano głośniki, muzyka, rum. Pytania. Wieczorem samba, rumba. Kto chce ten gra. Im życie tak mija. Luz, blues. Co jest największym koszmarem Polaka?

Mam swoich kilka koszmarów, na przykład…

Winda. Perspektywa, że siedzisz w windzie z nieznajomymi ludźmi. Chcesz jak najszybciej stamtąd wyjść. Na biednym Tobago jest szczęśliwie. Może przez pogodę? A może po prostu żyją tam inni ludzie?

Pianista podczas rejsu przewrócił się dwa razy. Skonstruowano go tak, aby wstawał nawet będąc do góry dnem.

Pianista podczas rejsu przewrócił się dwa razy. Skonstruowano go tak, aby wstawał nawet będąc do góry dnem.

Czy Ocean i Syberia są do siebie podobne?

Jeśli chodzi o przestrzeń, tak. Ale ocean to zupełnie co innego. Inna planeta. Wieczny rozkołys i nic z tym nie zrobisz. Bliskość przyroda. Sama się tworzyła wokół Pianisty. Cały czas miałem przy burcie określone gatunki ryb. Dzięki temu nie byłem w pełni sam.

Nawet jak człowiek podróżuje sam, to nigdy nie jest tak, aby nie znaleźć towarzystwa.

Na Syberii człowiek zawsze kogoś spotka po drodze. Po to się podróżuje, by spotkać drugiego człowieka. Gdy płynąłem Leną, Kołymą, wiedziałem, że zaraz będzie jakaś wioska. Spotkam ludzi, pogadam, wódki się napiję, oprowadzą mnie po okolicy. Na Atlantyku jest pełna samotność.

Czemu nie było pana na Kolosach w tym roku?

Nie uczestniczyłem, bo wcześniej zostałem zaproszony na Dni Podróżnika we Wrocławiu. Rejs zakończyłem w 2017 roku, więc mogę na Kolosach wystąpić w przyszłym roku z tą wyprawą. Nawet się cieszę, bo będę miał już wtedy książkę.

O czym?

O tej podróży, ale bardziej o tym o czym sobie tutaj gadamy. Mamy prawo być szczęśliwymi.

Jest już w planach kolejna przygoda?

Nabyłem samolot dwupłatowy AN-2. Chcę się nim kopnąć przez Syberię trasą Bolesława Orlińskiego, który kilku etapowo przeleciał z Warszawy do Tokio w 1926 roku. Potem mam zamiar polecieć dalej i zrobić pętlę wokół świata. Chcę lecieć według starych metod, czyli z busolą, mapą, trójkątem nawigacyjnym, bez GPS-a. Daję sobie dwa lata na remont samolotu z 1976 roku.

Staruszek.

Wręcz przeciwnie, młodziak! Wspaniała konstrukcja. Wytrzymuje temperatury od -50 do +50 stopni Celsjusza. Części zapasowe to przednia i tylna opona, ewentualnie uszczelki pod kolektory.

Zabiera pan pasażerów?

Jest miejsce dla dwunastu osób. Będą to sponsorzy. Samolot spala 200 litrów na godzinę. Będę leciał 200-300 metrów nad poziomem morza, 160 kilometrów na godzinę.

Po co pilotowi i pianiście był ten Atlantyk?

Do niczego. Nie potrzebuje dodatkowej adrenaliny. Jestem podróżnikiem, specjalizuje się w wyprawach na Syberię, latam samolotami. Odkryłem jednak coś nowego, coś co zapisałem sobie w głowie. Górnolotnie można powiedzieć o dowartościowaniu się, ale to nie o to chodzi. Raczej zdobyciu większej pewności siebie. Żałuję, że nie przepłynąłem Atlantyku, gdy miałem trzydzieści lat.

Dlaczego?

Dobry samochód nic w moim życiu nie zmienił. A zawsze się przy takim upierałem… Do tego skóra i komóra. Po prostu inaczej poukładałbym wartości. Nie uczestniczyłbym w wyścigu. Spokojniej bym żył. Po Oceanie zdałem sobie sprawę, jak małą istotą jestem, chociaż z drugiej strony, gdy go pokonałem, a tym samym swoje słabości, okazałem się w swoich oczach… wielki.

Czy to wszystko zmieniło?

Jestem spokojniejszy. Nic nie muszę. Jestem zdrowy. Nie patrzę na życie z perspektywy chciejstwa, ale całkowitego luzu. Filozof powiedział… Spotkałem w życiu wszystko czego się bałem. A więc gdy się czegoś boisz? Zrób to.

Warszawiak w Gdyni cz. 7 Takielarz

Żaglowiec dla Algierii – El Mellah (żeglarz) budowany jest na Stoczni Remontowa w Gdańsku. Jesienią 2017 roku popłynie do Algierii, będzie służył jako statek szkoleniowy dla tamtejszych studentów Marynarki Wojennej. W ciągu dwóch pierwszych tygodni stycznia pracowałem na pokładzie żaglowca jako takielarz, rozwieszając na wantach drablinki. Zobaczcie jak wygląda praca na stoczni przy nowo budowanym żaglowcu. (więcej…)

Warszawiak w Gdyni cz. 6 Muzeum Emigracji

Wszyscy hurra patrioci będą jednak rozczarowani. Nie jest tak, że kraj nasz zasługuje jakoś szczególnie na miłość. Emigracja zawsze spowodowana była czymś z czego być dumni nie powinniśmy. A to zabory, wynikające jak wiemy z nieudolnej polityki naszej elity sejmowej. A to głód, taki jak w Galicji. Ludzie sprzedawali cały swój majątek, aby ratować swoich bliskich, zostawiając kraj dla wyimaginowanego raju. A to w końcu zła koniunktura ekonomiczna, zmuszająca ludzi do podróży przez cały świat, aby wyrwani z korzeniami, zapuszczali je na nowo. Często emigrowaliśmy i dalej tak się dzieje. Gdy pomyślę o tych wszystkich swoich znajomych, którzy już mieszkają w Anglii, Kanadzie, Niemczech, Stanach Zjednoczonych, nie dlatego, że zakochali się w pięknej dziewczynie/chłopaku i postanowili tam założyć rodzinę, a dlatego, że tam jest wygodniej i lepiej żyć, to naprawdę nawet teraz mój kraj nie napawa optymizmem, a jednak muzeum uczy patriotyzmu.

Muzeum Emigracji na uboczu

Muzeum Emigracji znajduje się w budynku Dworca Morskiego na Nabrzeżu Francuskim w gdyńskim porcie. Tym, którzy nie znają topografii Gdyni, powiem tylko, że aby dostać się pod budynek muzeum należy przejść kawał drogi przedłużeniem ulicy Świętojańskiej, minąć kilka stoczni remontowych i dopiero po solidnym spacerze dojdziemy do celu. Komunikacją miejską dostać się tam jest jeszcze gorzej. Bo kursuje jeden bodaj autobus, który zresztą nie jeździ z centrum. Muzeum jest na uboczu, tak jak emigrant na uboczu kraju, z którego pochodzi.

Plusem jest modernistyczny budynek Dworca Morskiego, któremu odnowiono fasadę. Kiedyś było to centrum życia Gdyni, perła architektoniczna, z której to w świat wyruszali Polacy z całego kraju. Transatlantykami takimi jak MS Batory (obejrzyjcie serię filmów gdy płynę przez Atlantyk – tutaj) płynęli by znaleźć się w obcym świecie. Emigrant, jak mówi jedna z wystaw w muzeum, zawsze zaczyna z niższego poziomu niż w kraju, z którego pochodzi. Stąd w świat ruszył Witold Gombrowicz, ale i tysiące innych Polaków.

Muzeum Emigracji a sprawa Sikorów

Jedną z opisanych historii jest życie Sikorów, które odtworzono dzięki prowadzonemu dziennikowi. Pochodzili oni spod Rzeszowa. Ta historia przewija się przez część wystawy. Głód zmusił ich do sprzedaży drobnego majątku i wyruszenia do Stanów Zjednoczonych. Jedną ze wzruszających chwil jest ta, gdy Sikorowie mówią do urzędnika emigracyjnego, że są Polakami, a ten zapisuje w dokumentach kraj pochodzenia Austria. Emigracja jest ostatnią deską ratunku, której chwytają się by zmienić swój los. Udaje się im i znajdują w Stanach Zjednoczonych raj. W tym wypadku jest to codzienna kiełbasa i chleb na stole. Mają już coś, co nie osiągalne było w Polsce. Na wystawie zapada w pamięć cytat z listu emigranta do przyjaciela Pobyłbyś ze dwa lata w Ameryce, zarobiłbyś pieniędzy, to byś się z tej biedy wyrwał i byś był człowiekiem. Zadaje sobie pytanie, jak bardzo muszę być zdeterminowany, by opuścić swój dom?

Mimo takiego zakończenia, właśnie historia Sikorów daje mi najwięcej do myślenia. Piszą, mówią i czują się Polakami, a jednak raj znajdują gdzie indziej. To jest niezwykłe jak głęboko w sobie nosimy swoją narodowość, przynależność do kultury, języka, kraju. Nie byli w stanie zapewnić sobie tutaj zwyczajnego chleba i kiełbasy na stole, a więc wyjechali. Tam daleko dalej czują się jednak Polakami. Dziwny czy może dla Was nie taki znowu zaskakujący ten cały patriotyzm? Zapraszam do obejrzenia mojego filmu!

Warszawiak w Gdyni cz. 5 Nauka

Porównując Warszawę z Gdynią muszę napisać o dojeździe do lotniska. Nie ma co wspominać w tym materiale o Okęciu, które jest niemal w środku miasta. Okazuje się jednak, że lotnisko oddalone o 40 minut jazdy autobusem w Modlinie jest lepiej skomunikowane z Warszawą, niż Gdynia z lotniskiem w Gdańsku, do którego pociągiem jedzie się trochę ponad 20 minut.

Dojazd z Gdyni do lotniska

Na lotnisko w Modlinie jeździ z Warszawy dziennie 50 specjalnych autobusów, nie licząc prywatnych przewoźników. Do tego doliczyć należy Kolejkę Mazowiecką, która rusza co godzinę z centrum miasta. Dojazd zajmuje od 40 minut do godziny, kosztuje około dziesięciu złotych. Wszystkie możliwości są dograne z dostępnymi lotami. Tymczasem w Gdyni dzieje się coś bardzo dziwnego.

Na lotnisko kursuje jeden autobus o numerze 4a (tutaj link do rozkładu jazdy). W ciągu dnia ma tylko dziewięć kursów. Do tego jest jeszcze możliwość dojazdu za pomocą pociągu. Uwaga, nie popularnej w Trójmieście SKM-ki, ale Kolejki Metropolitalnej.

Zanim coś więcej o tym dojeździe, osobny akapit muszę wstawić, na temat tego jak bardzo nie funkcjonalną stronę internetową ma kolejka. Najlepiej wejść samemu, ale od razu zajrzyjcie do tego link-u. Przekieruje Was na rozkład jazdy, który jest dostępny tylko w formie PDF-u. Jest tak bardzo nieczytelny, że ktoś powinien się nad nimi zlitować i opracować im prostą stronę do sprawdzania tego rozkładu.

Wracając do tematu. Trzeba pamiętać, że kolejka rusza z Dworca Głównego w Gdyni, a nie tego przeznaczonego dla SKM-ek. Ponadto kursuje co około 1,5 godziny. Na moje pytanie skierowane do konduktorki, czemu tak rzadko? Odpowiedź brzmiała co Pan mówi, teraz to i tak często. 

Bardzo utrudnia i wydłuża czas podróży lotem. Trzeba być dużo wcześniej na lotnisku. Można kombinować z dojazdem przez Gdańsk. Ta sama kolejka rusza stamtąd co 15-20 minut. Niestety przystanek Gdańsk Wrzeszcz, z którego rusza się na lotnisko, jest tak nieprzyjazny dla użytkowników, że łatwo przegapić kolejkę. Brak na przykład informacji, z którego peronu odjeżdża pociąg. Ale to temat na inny materiał.

Nauka po godzinach

Nie będzie tylko o lotnisku. Zobaczcie mój film, a poznacie moich kolegów, z którymi przygotowuje się do trudnych zaliczeń z Nawigacji, Astronawigacji i Stateczności. Będzie o kobietach, a także nie zabraknie filozoficznego pytania. Zapraszam do obejrzenia kolejnego filmu z serii Warszawiak w Gdyni.

Warszawiak w Gdyni cz. 4 Dzień Niepodległości

Marsz w Gdyni. Wyobrażacie sobie, aby w jednym marszu szli politycy PIS, PO, Nowoczesnej, Kukiza…? W Gdyni jakoś to sobie wyobrażają i co więcej wspólnie maszerują przez całe miasto, razem z przedstawicielami różnych uczelni i szkół, marynarzy, a nawet kibiców Arki Gdynia. Coś co jest nie do pomyślenia w Warszawie. Bo w stolicy marsze na 11 listopada to parady polityczne, tutaj patriotyczne. Różnica? Ogromna.

Marsz w Gdyni. Może być normalnie

Zaczyna się przy Dworcu Głównym, a kończy na Skwerze Kościuszki. Przy jednym pomniku politycy ze skrajnych ugrupowań, przedstawiciele władz, wojska. Nikt nie krzyczy obelg, za politykami idą przedszkolaki, gdzieś tam strażacy, harcerze. Maszerują wojska, nie tylko nasze, ale też tak oryginalnych krajów jak Katar. Uczą się tutaj na nawigatorów.

Parada nie jest przesadnie imponująca, ale swojska. Są dzieciaki, pieśni patriotyczne. Nikt nie krzyczy, że tamci nie wiedzą co to patriotyzm, a tym w głowach się pomieszało. Nikt nie rzuca flarami, nie ma zamieszek, burd, kominiarek. Doprawdy, aby chodzić na parady w kominiarkach, to trzeba być kompletnym… Szkoda słów. W dodatku dzisiaj są otwarte za darmo muzea. Gdynię da się lubić.

Miasto z morza

Gdynia powinna się nam wszystkim kojarzyć z Niepodległością. Jej budowa zaliczana jest do największego wysiłku Międzywojnia. Nie mieliśmy portu, więc trzeba było sobie go zbudować. Już w 1920 roku wysłano na Pomorze Tadeusza Wendę, który o Gdyni pisał: Miejscowość ta ma następujące zalety: osłonięta jest przez półwysep Hel nawet od tych wiatrów, od których nie jest wolny Gdańsk, głęboka woda leży blisko od brzegu, (…) brzegi są niskie, wzniesione na 1 do 3 metrów nad poziomem morza, jest obfitość wody słodkiej w postaci strumyka Chylonja, bliskość stacji kolejowej Gdynia (2 km), dobry grunt na rejdzie.

Mówi się o Gdyni jako o mieście z morza. Dla ówczesnych była Ziemią Obiecaną. Przyjeżdżano tu by rozpocząć nowe życie. Idealne miejsce do życia, gdy weźmie się pod uwagę nowoczesne budynki, pomysłowe rozwiązania architektoniczne. Gdynia jest modernistyczna. Jest uwodzicielska, bo morska. Jest piękna.

Zapraszam do oglądania!

Warszawiak na gdyńskiej Pogorii cz. 3

Żaglowiec Pogoria jest wizytówką Gdyni. Jest ona portem macierzystym statku. A zatem gdziekolwiek żaglowiec by nie popłynął to jego sylwetkę, załogę będą oceniać pod kątem tego miasta. Miałem okazję pływać na żaglowcu i dlatego postanowiłem trochę o nim opowiedzieć.

(więcej…)

Warszawiak w Gdyni cz. 2 Brzuch Gdyni

Odwiedzam Hale Targowe w Gdyni. Oczywiście by zrobić zakupy, ale nie tylko chodzi o świeże produkty. Nauczyłem się, że najlepiej poznać miejsce sprawdzając gdzie jedzą tubylcy. Poprzez brzuch najlepiej zjednać sobie człowieka.

Hale Targowe w Gdyni. Zakupy z ludzką twarzą

O Halach wiem tyle, że budynek jest pięknym przykładem modernizmu w Polsce, że można tam kupić świeże ryby, restauratorzy mają tam swoich dostawców. Wiem też, że od paru lat miasto Gdynia dużo energii wkłada w to, aby Hale przyciągały klientelę. Organizuje tam festiwale, spacery. Jest to chyba jedno z niewielu targowisk w Polsce, które ma swoją stronę internetową, a także hasło Zakupy z ludzką twarzą.

Wiem, że większość z nas woli zrobić zakupy w hipermarketach i to najlepiej takich, które obudowane są galeriami handlowymi. W Trójmieście jest ich dużo, ale moim zdaniem są przeraźliwie nudne. Wszystko jest takie samo i wolę już pójść do baby na targowisku by kupić pomidory i ziemniory niż korzystać z kolejnej promocji w hipermarkecie. Może i rzeczywiście przepłacę kilka groszy, ale z pewnością oszczędzę na innych produktach, a na pewno na zdrowiu bo prędzej znajdę tam produkty prosto od dostawców.

Ceny na targowiskach, czyli cena za schaboszczaka

Przy kręceniu tego materiału włączyła się mi moja żyłka dziennikarska. Poprosiłem znajomych i rodzinę, aby sprawdzili ile kosztują wybrane produkty. Skupiłem się na schabowym z ziemniakami, aby utrwalić stereotypy. Spytałem się także o kurę rosołową i pierogi z kapustą i grzybami. No i niestety w Gdyni nie jest najtaniej. W zasadzie to cenowo przegrywa nawet z Warszawą, nie mówiąc o Olsztynie, Grójcu czy Poznaniu. No ale najlepiej abyście zobaczyli to sami i ocenili. Zapraszam do oglądania.

Przy okazji zapraszam Was do kolejnego odcinka Warszawiaka w Gdyni. W przyszłym tygodniu zobaczycie jak pływa się po Morzu Śródziemnym na żaglowcu Pogoria. Statek ten zarejestrowany jest w Gdyni, a więc idealnie do tego projektu.

 

Morska fumigacja odc. 9 – Azory

Po wielu dniach płynięcia w końcu docieramy żaglowcem STS Fryderyk Chopin do portugalskich wysp tzw. Makaronezji. Po ciężkiej pracy zaczynają się wakacje na Azorach. Ale najpierw: statkowe obowiązki, potem kapitan przechodzący ludzkie pojęcie, przypadkowe spotkania z innymi załogami, malowanie logo na kei. Załogant Niebieskiej Szkoły nie może się nudzić.

(więcej…)