Nauczyć się wszystkich lin na pokładzie to jedno, drugie to wiedzieć do czego służą. W końcu załogant zaczyna rozumieć funkcjonowanie żaglowca i to jest ten moment, w którym czuje pokład. Najważniejsze jest jednak by… Przełamał się.
*** WSZYSTKIE MATERIAŁY KARAIBSKIEJ OPOWIEŚCI ZNAJDZIECIE NA TEJ STRONIE ***
Jestem dla nich surowy, bo przyjeżdżają tu zahukane przez rodziców dzieci – mówi Bartłomiej Skwara, kapitan ósmego transatlantyckiego rejsu Niebieskiej Szkoły na żaglowcu STS Fryderyk Chopin. – W domu nie mają obowiązków, a jak mają i ich nie zrobią, to w zasadzie nic się nie stanie. Tutaj każdy jest odpowiedzialny za statek. Za życie swoje i innych. Nikt nie może powiedzieć, że od teraz nie robi.
I w tych słowach nie ma przesady. Wyobraźmy sobie, ze wachtowy przysypia, a stoi na tzw. oku. Kiedyś za to była kara śmierci. Dzisiaj mamy sprzęt elektroniczny, ale pierwsza zasada wszelkich kursów nawigacyjnych głosi, by nie ufać elektronice. Na oku najczęściej nic nie widać, ale może ktoś dostrzeże niebezpieczeństwo? Strzeżonego pan Bóg strzeże.
Swój sposób na załogantów ma tu prawie każdy. Generalnie najważniejsze jest nie pobłażać przewinieniom, konsekwentnie egzekwować kary i wymagać. Krzyczą na dzieciaki? Tak. Co chwile wlepiają kary bosmańskie? Tak. Wymagają czystości? Tak. I do tego nie rozczulają się, nie chwalą, nie proszą. Jeżeli coś ci nie idzie, klną na całego. Bez pardonu. Gdy widzą na dłoni pęcherze, gdy ktoś wykonuje rozkazy bez szemrania, nie narzeka, nawet nie uśmiechają się pod nosem, załoga w ten sposób powinna zachowywać się od początku. Tylko w wyjątkowych sytuacjach wynagradzają załoganta krótką pochwałą.
Maja wygrała dla drugiej wachty zawody w pływaniu dookoła żaglowca. Miała do nadgonienia całą długość statku przed chłopakiem, który płynął przed nią. Udało się. Pływała świetnie przy mocnym dopingu swojej wachty. Jak wyszła zwycięsko z wody, wyrzygała się za burtę. Szacunek załogi zdobyła z miejsca. Jest też Monika, bardzo ciężko przeżywa chorobę morską. Monika nie jest w stanie utrzymać się na nogach. Mimo wszystko, gdy kapitan kazał jej wracać na lekcje, poszła. I wytrzymała w klasie, w której buja najbardziej. Co prawda musiała przez cały następny dzień spać, ale to że próbuje pokonać swoją chorobę, chwali każdy. I w końcu ostatnią dobę miała świetną.
Muszę przyznać, że mam problem z tutejszymi metodami wychowawczymi. Staram się być raczej przyjacielsko nastawiony, a nie wrogo. Pozwalam załodze na więcej. Zdaję sobie sprawę jednak, że nie mogę robić nic gorszego.
Gdy żeglarstwo dla mnie jest zabawą, jest tymczasem miejscem, w którym pokonuje się swoje słabości, zwycięża nad innymi. Jeżeli szybko biegasz po rejach, budzisz tym respekt. Jeżeli ciągniesz liny tak mocno, że nikt po tobie nie jest w stanie ich jeszcze naciągnąć, zapamiętają cię do końca życia. Jeżeli jesteś pierwszy na topie masztu i gdy chwytasz się za pracę, będąc niepytanym, dadzą ci odpowiednie przezwisko. Bądź w czymś dobry. Żeglarstwo nie jest dla mamisynków. Babierzenie się tu nie wchodzi w grę. „Babierzenie” się to złe słowo, bo wynika ze słabości kobiecych. A tymczasem dziewczęta są mocne, mniej strachliwe, odważne. Natalka wchodzi na najwyższe reje, podobnie Lena i Marcelina. Zuza bez namysłu skacze z bukszprytu, gdy innym, w tym mnie, trzęsą się nogi.
Wielu z tej trzydziestki myślało, że przyjechało na karaibskie wakacje. Interesują ich bardziej wyspy, a tymczasem główną atrakcją jest ciąganie lin, włażenie po drablinach na wysokość jedenastego piętra, przy huśtaniu masztami we wszystkie strony. Boją się i to jest naturalne.
Gdy wy to czytacie, my płyniemy przez Ocean. Surowy z niego ojciec, więc z pewnością okaże się kto z jakiej gliny jest ulepiony. Może niektórzy się przełamią, już nie mogę się właśnie na to doczekać. A może takie przełamanie czeka mnie?