Tunel śmierci

Gęsta jak mleko mgła osiadła w dolinie jeziora Zeller See w Austrii. Zaraz wyjadę kolejką górską nad to mleko i zobaczę niezwykły widok, alpejskie szczyty niczym ogromne okręty pływające w morzu chmur. Tymczasem złorzeczę, mgła zakrywa miejsce, które bardzo chcę zobaczyć… miejsce tragedii.

Widziałem je tylko na jednym zdjęciu. Wjazd do tunelu na szczyt Kitzsteinhorn poprzedzony jest niewiarygodnym mostem, podpartym na pajęczynie długich żerdzi, który wygląda niczym z filmów Jamesa Bonda, albo przynajmniej Indiana Jonesa. Miałem ambitny plan tam podejść, by wedrzeć się do wybudowanej w 1974 roku pierwszej na świecie linowej kolejki wydrążonej w górze. Tunel na ponad trzy kilometry długości, dzięki któremu kolejka jest zdolna w godzinę zabrać tysiąc pięćset osób na niemal 2452 metry nad poziomem morza.

Tymczasem jadę na stokowym siodełku, które jest w stanie zabrać tylko mnie i Amandę. Kobieta zmieniła pracę, bo już dość miała życia biurwy w austriackiej korporacji. – Mam dzisiaj egzamin na instruktora narciarstwa – mówi Amanda. – Tutaj będę miała słońce zamiast żarówek nad głową, kontakt z ludźmi, a nie papierami i sport, i świeże powietrze, i będę robiła coś pożytecznego. Chris ma szesnaście lat i przed sobą udział w zimowych Igrzyskach Olimpijskich. Tym razem on jest moim towarzyszem, z którym wjeżdżam na szczyt stoku. – Jak na mój wiek, jestem całkiem dobry, ale jeszcze dużo pracy przede mną.

Pod tą mgłą kryje się Zeller See.

Pod tą mgłą kryje się Zeller See.

Tacy jak Chris dzisiejszej nocy biegają po miasteczkach wokół jeziora Zeller See i ścigają najładniejsze dziewczęta. Tłuką je rózgami po łydkach i sadzą smarują rumiane poliki. Przebierają się w kudłate stroje i obrzydliwe, wręcz wulgarne maski diabłów. Krampus to święto przygotowania terenu przed przyjściem świętego Mikołaja. – Nie może on chodzić wśród niegrzecznych dzieci, więc diabły oczyszczają ludzi z grzechów i przepędzają tych co nie chcą się zmienić – tłumaczą mi w recepcji hotelu.

Parking przed dolną stacją kolejki górskiej mieści setki samochodów. Czternaście lat temu po kilka z nich nikt się nie zgłosił. Najszybciej jednak ofiary tragedii rozpoznawano po liście hotelowej. Ustalono tożsamość ofiar po szczoteczkach do zębów, maszynkach do golenia i innych przedmiotach, na których można było odnaleźć DNA osób, które nie wróciły do swoich pokoi. W katastrofie zginęło 155 narciarzy i snowboardzistów, tylko dwanaście osób uratowało się, bo wybrało właściwą drogę ucieczki.

Na parkingu przed hotelem pomiędzy samochodami widzę kudłate kopyta. A na nich siedzi dziewczyna i próbuje ocucić swojego diabła. Nie jest delikatna i zwiewana. Wali go po gębie. W piwnicy tuż obok odbywa się rockowa impreza. Krople rozlanego piwa podskakują w rytm uderzeń diabelskich nóg w blat baru. Austriacki rock zna tutaj każdy. Diabły krzyczą sobie w pyski. Jednym z nich okazuje się ogromna blondynka. Jakaś dziewczyna prosi mnie, abym wziął ją na barana. Biorę. Na zewnątrz diabeł sika w krzaki. Myśli, że to drzewo, więc opiera się o nie. Traci równowagę. Jak żółw próbuje się przetoczyć z pleców na nogi. Z sukcesem. Cały czas szcza, więc teraz leje na swoją klatkę piersiową.

Kaprun

W 1999 roku w Kaprun u stóp lodowca Kitzsteinhorn spadła lawina, zginęło dwanaście osób. Rok później na początku listopada w kolejce, cudzie techniki z lat 70-tych musiało być zimno. Pracownicy zamontowali sobie farelkę. Od niej według raportu rozpoczął się pożar. Większość pasażerów uciekała w górę. Ponad trzykilometrowy tunel zadziałał jak komin. Uwędzili się żywcem. Austriacy, Niemcy, Japończycy, Amerykanie, Duńczycy, Słoweńcy, Brytyjczyk i Czech. Na szczęście żaden Polak – czytam w doniesieniach prasowych sprzed czternastu lat.

IMG_20141203_184102