Little Colorado River

Przepowiednia mówi, że jeżeli na niebie pojawi się niebieska gwiazda – Kachina, rozpocznie się piąty świat. To będzie dzień oczyszczenia. O Indianach Hopi wiedziałem tyle, że mieszkają w Arizonie w dużym rezerwacie na środku pustyni. Nawet tam byłem i nie widziałem nic więcej poza nagrzanymi do czerwoności domami z blachy falistej, przed którymi stały dwie rzeczy: klimatyzatory i ogromne anteny satelitarne.

A wszystko zaczęło się od pijaństwa w pewnej knajpie we Flagstaff. Miasteczko przypominało to z serialu z Twin Peaks. Senne, pełne ludzi ubierających się w skórzane wysokie buty i koszule w kraty oraz kawiarni, do których chodzi się by wypić morze kawy. Przysiadło się do mnie dwóch Indian, wyglądających jakby niedawno przeszli nielegalnie granicę meksykańską i z tego słusznego powodu balujących do granic swoich możliwości. Okazało się, że są z pobliskiego rezerwatu i z przyjemnością pokażą mi miejscowe dziewczyny do towarzystwa, jeżeli tylko mam ochotę spędzić z nimi resztę wieczoru. Dodali także, coś o świetnej indiańskiej zupie serwowanej w przydrożnej knajpce dwieście mil stąd. Mimo naturalnej ciekawości nie podjąłem wyzwania i nie odkryłem uroków miękkiego ciała Indianek, za to postanowiłem pójść za radą i zaraz po obejrzeniu Wielkiego Kanionu, pojechać do rezerwatu Indian by zjeść najlepszą zupę świata.

Hopi to ludzie pokojowo nastawieni do życia. Podobno zabójstwo czy kradzież nie były znane w ich języku. Najcięższą karę wymierzali za krzywoprzysięstwo. Podobno, ale tego nie widziałem, żyją w wioskach zbudowanych z gliny i cegły wtopionej w pustynię. Wierzą, że pod koniec świata, na niebie pojawią się dwaj bracia bliźniacy. Pierwszy będzie strażnikiem Bieguna Północnego, drugi Południowego.  Bracia doprowadzą do zmiany rotacji Ziemi i przywrócą jej naturalny bieg zgodny z ruchem wskazówek zegara. Hopi nie znają pojęcia czasu i przestrzeni. Wiedzą natomiast, że świat kończył się już trzy razy i czeka nas ostateczne jego rozwiązanie. Po bliźniakach, na planecie pojawi się czerwony Kachina, który oczyści świat.

Wielki Kanion

Gdy dwa stany na zachód, Kaliforni można ugotować się od Słońca, w Arizonie śnieg.

Czerwone słońce długo wstawało nad przeogromną dziurą jaką jest Wielki Kanion. Trochę inaczej sobie go wyobrażałem, bardziej europejsko. Pomyślałem, że dobrze byłoby zobaczyć Kanion o wschodzie słońca. Myślałem, że dojadę do jakiegoś parkingu, tam zostawię samochód i będę musiał gdzieś podejść. Tymczasem samochód ustawiłem na klepisku, niemal na skraju Kanionu. Szedłem skarpą, nie wiedząc co myśleć. Bo to co widziałem nie mieściło się w moich wyobrażeniach. Nazwać kogoś lub coś “wielkim” to dużo, dla Kanionu powinno się stworzyć nowe słowo, w którym jednocześnie uchwyci się jego głębokość, rozległość i formę. Jest jak ocean bez granic, jak pustynia solna w Boliwii, ale jakość jeszcze bardziej. Bardziej materialnie, twardo. To dziwne, ale jak zobaczę coś niezwykłego to się śmieje. Rechoczę jak głupi, jakby moje ciało nie mogło się nadziwić, że tego nie przewidziało.

Ogrom.

Ogrom.

Kanion2

Żeby tam zejść, trzeba jednego dnia, a potem dwóch, żeby wejść na górę. Na dole można przenocować. Najlepiej wynająć osła, który zaniesie nasze rzeczy nad samą rzekę.

O Hopi usłyszałem w Peru. Dziki Mietek twierdził, że pobierał nauki od ich szamanów. Opowiadał mi o tym jak widział, gdy głównego szamana pochłonęła gwiazda, brał udział w ich rytuałach. Jednym z nich jest Taniec Wężów. W wersji Dzikiego Mietka to rytuał, który ma na celu wyłonienie kandydatów na szamanów.  Tańczy się na placu przez wiele godzin, trzymając w rękach albo zębach żywe węże. Nie ważne czy są jadowite, czy też nie. Najwyżej jak kogoś wąż ukąsi to zbiera się jego truchło z placu. Rytuał ten tłumaczyłby niewielką ilość plemienia. Indian Hopi jest ponad 18 tysięcy. Na placu zostają ci najlepsi, w tym Dziki Mietek. Jakkolwiek przesadzona jest to historia, nie nazwałbym Mietka pomyleńcem. Lubię za to nazywać go trochę szalonym i robię to z uśmiechem na ustach. Taniec węży istnieje i rzeczywiście Indianie tańczą z nimi w zębach. Taniec odbywa się co dwa lata w sierpniu i ma na celu przywołanie deszczu. Jest to atrakcja turystyczna, ale czy na pewno? Indianie Hopi słyną z tajemnic.

Kanion jest przeogromny. Najpiękniejszy widok w moim życiu.

Kanion jest przeogromny. Najpiękniejszy widok w moim życiu.

Pod koniec sześciu godzin, które spędziłem z Wielkim Kanionem, przypomniałem sobie o najlepszej zupie Indian Hopi. Przed sobą miałem dwieście mil drogi (trzysta dwadzieścia kilometrów) w przeciwnym kierunku niż Las Vegas,  w którym zarezerwowany miałem nocleg. Raz kozie śmierć i skurcz łydki. Ruszam. Niedługo potem zobaczyłem te konie na stepie. W tle ogromna góra. Plan filmowy. Właściwie to nie wiem dlaczego zjechałem z drogi. Chyba zobaczyłem stary, brzydki, ręcznie robiony znak z napisem Little Colorado River. Pomyślałem, że zerknę sobie raz jeszcze. Tak na koniec. Pamiętam duży parking i szpaler Indianek sprzedających wisiorki. A za nimi step.

Ten widok nie zapowiada tego, co za chwilę zobaczę.

Ten widok nie zapowiada tego, co za chwilę zobaczę.

I nagle widać małą wyrwę w skale. Mam wrażenie, że zaraz wyjdzie z niej Indianka, weźmie mnie za rękę i poprowadzi w nieznaną stronę. Zbliżam się i widzę głęboki na tysiąc stóp (trzysta metrów) kanion. Ściany są blisko siebie. Mam wrażenie, że mogę przez niego przeskoczyć. Schodzę po półce skalnej i staje pomiędzy skarpami, w dole wije się rzeka Mała Kolorado. Siadam z wrażenia. I znów rechoczę, ale jeszcze płaczę. Nie wiem dlaczego, nie wiem po co, wiem że to miejsce jest moim.

Nie ma sensu nawet pisać, że zdjęcie nie oddaje rzeczywistości.

Nie ma sensu nawet pisać, że zdjęcie nie oddaje rzeczywistości.

P.S. Dojechałem w końcu do restauracji z prześwietną zupą. Niestety akurat nie mieli jej w karcie. Mieli za to jakąś miejscową wersję kebaba, która cechowała się żylastym, twardym mięsem. Na szczęście nie straciłem zęba, jedynie czas. Ale przecież czas nie istnieje. Dla Indian Hopi jest tylko subiektywne ujawnianie się.

Subiektywnie ujawniła się mi ta buda, jako polecana przez pijanych Indian restauracja z najlepszą zupą świata. Nie wiem co grozi za krzywoprzysięstwo u Indian, ale tym dwóm należy się jakaś kara.

Subiektywnie ujawniła się mi ta buda, jako polecana przez pijanych Indian restauracja z najlepszą zupą świata. Nie wiem co grozi za krzywoprzysięstwo u Indian, ale tym dwóm należy się jakaś kara.