Przedsionek diabła, czyli świąteczne jarmarki

Stopa diabła w katedrze Najświętszej Marii Panny w Monachium jest dobrze wyciśnięta w posadzkę przedsionka. Zły czart wkurzony na ludzkie cwaniactwo, tupnął w tym miejscu nogą. Nikt przecież nie lubi, gdy robi się z niego głupka.

Norbercik głupi nie jest. Jego królestwo to jarmark bożonarodzeniowy i sześć dziewcząt uwijających się przy sprzedaży glühwein. Jego mama była Polką, więc rozumie piąte przez dziesiąte, gdy pytam o przepis na grzańca. Tajemnica zawodowa! – mówi. W takim razie ile sprzedaje tego wina w ciągu dnia? To jeszcze większa tajemnica! – odpowiada.

Kubek grzańca to nawet nie mała puszka piwa, ale po trzeciej porcji robi się naprawdę przyjemnie. Po piątej świat się ma u stóp. Pić tyle można i nie pójść z torbami, bo koszt dobroci w płynie u Norbercika to jedyne trzy euro. Dla Niemca to tyle, co trzy złote. Tych jarmarków mają w Monachium na pęczki, bo w każdej dzielnicy, a nawet na większym osiedlu przynajmniej jeden. Jestem na placu Mariackim, ale w najbliższej okolicy jest wioska bożonarodzeniowa ze śpiewającym łosiem, trochę dalej wioska średniowieczna ze świniakiem z rusztu, w odległości dwóch przystanków metra jest jarmark orientalny, chiński i ten w parku. Skoro jesteśmy w Niemczech, oczywiście nie może zabraknąć różowego jarmarku dla Gejów i Lesbijek.

Kominiarz z suszonych śliwek

W Norymberdze jest tradycyjnie. Od wieków w mieście jest jeden jarmark z dokładnie 182 kramami. Jest jeden przepis na 9 centymetrowe wieprzowe kiełbaski w bułce i uwzględnia on dużo majeranku, bardzo dużo. Jest jeden przepis na norymberskie pierniki: dużo migdałów, skórek pomarańczowych i opłatek u spodu, by piernikowa masa nie przywierała do podłoża. I w końcu jeden przepis na bycie szczęśliwym… trzeba kupić śliwkowego ludzika.

Przed chwilą próbowałem sprzedać ludzika człowiekowi, który zarzekał się, że już jednego ma, od dwudziestu lat – mówi król tych ludzików, siedzący w specjalnym kramie, zabudowanym półkami tak, że wystaje mu jedynie nos. Podobno był sobie w Norymberdze biedak, któremu w okresie bożonarodzeniowym pomogły okoliczne dzieciaki. Starzec nie miał nic w podzięce, więc postanowił zrobić im kominiarza z garści suszonych śliwek. U króla ludzików z suszu, jeden jest szczególny, przypomina Anioła.

W Wigilię Bożego Narodzenia ostatni raz po swym królestwie przejdzie złotowłosa anielica – Christking. Każdy ze sprzedawców daje jej prezent, w podzięce za pracę. Sprawuje ona niepodzielną władzę nad jarmarkiem. Nastolatka wybierana jest co dwa lata. To mój ostatni jarmark – mówi Teresa, która została Christkind, gdy miała siedemnaście lat. W zeszłym roku na dwa miesiące musiałam wziąć zwolnienie ze szkoły, tak dużo było pracy. Jeździ po domach starców i przedszkolach, jest symbolem Norymbergi. W przyszłym roku wybiorą nową mieszkankę miasta na tę rolę i tak od niemal pięćdziesięciu lat. Najbardziej lubię w tej pracy to, że sprawiam ludziom radość, dzieci nie mogą się mnie doczekać – twierdzi Teresa. Jej słowa brzmią trochę jak wyznania z wyborów Miss Świata, ale bardzo chcę w o wierzyć.

Ludziki i cała reszta trąci trochę tandetą. To słowo też wzięło się z Norymbergi. A pochodzi od wyrobów metalowych. Niemieccy kupcy wozili je do Krakowa. Potocznie nazywano to żelastwem, czyli Trödel. Nie było w tym nic negatywnego. Tak samo nazywano karawany zjeżdżające do stolicy Małopolski. W końcu także były to targi. Pojawiały się na nich rzeczy używane i gorszego wyrobu. Zatraciło się tym samym pierwotne znaczenie i została dzisiejsza tandeta.

Teresa płakała, gdy po raz ostatni otwierała jarmark Bożonarodzeniowy w Norymberdze.

Teresa płakała, gdy po raz ostatni otwierała jarmark Bożonarodzeniowy w Norymberdze.

Tandeta a jarmark bożonarodzeniowy

To jest dopiero tandeta! – niektórzy krzyczeli, gdy weszli na Design Market w Berlinie. Mieszkańcy stolicy Niemiec nie byliby sobą, gdyby nie zrobili czegoś na przekór wszystkiemu. W starych, rozwalających się hangarach wystawili kramy z ręcznie robioną biżuterią, obrazami miejscowych artystów, plakatami, ubraniami i całym majdanem rodem z uliczek miasta. Do tego kilka bud ze street foodem i fajnie oświetlone lodowisko. Wszystko niedaleko przystanku metra Warschauer Strasse. Gdy byłem młodszy, wstydziłem się jarmarków bożonarodzeniowych, wszystko musiało być modern – opowiada przewodnik po Berlinie. Teraz jednak myślę, że mimo królującego na nich drogiego kiczu, są i urokliwe, i potrzebne. To czuć szczególnie na tym, na którym są dzieci, czyli w Kulturbrauerei (tłum.: browar kulturalny). Mimo lejącego jak z cebra deszczu panuje atmosfera święta i radości. Nikt nie musi śpiewać, wystarczy, że przyszły rodziny. Wszyscy razem.

Katedra Najświętszej Marii Panny

Odcisk stopy diabła w katedrze monachijskiej.

Diabeł tupnął nogą, bo umowa z monachijskim architektem była jasna i klarowna. Czart pomoże zbudować katedrę na chwałę Pana, ale budowniczy nie zbudują okien w kościele. Pakt był jasny, a człowiek cwańszy. Tak wybudował kolumnadę katedry, że z przedsionka świątyni, do której tylko odważył się wejść władca piekieł, nie widać okien. Gdy budynek był gotowy, przyszedł zobaczyć swoje dzieło. Zrozumiał, że zrobiono go w maliny i zostawił swój ślad na zawsze, tworząc przedsionek diabła.